pochłonął mnie „Pochłaniacz”
Długo mierzyłam ją wzrokiem. Myślałam kto wygra? Ja, czy ona? Kto kogo przetrzyma i nie pozwoli odejść ot tak… zostawi w świecie, z którego ciężko wyjść. Przez parę dni nie pozwoli się otrząsnąć i żyć codziennością…
„Pochłaniacz” to spora książka. Zapewne wielu czytelników mogła swoją objętością zniechęcić. Bagatela tylko 667 stron – dodam, że druga część ma więcej. Za to na okładce dumnie przedstawia się recenzja „Katarzyna Bonda została właśnie królową kryminału”. I jak się nie oprzeć i nie przeczytać?
Książkę dosłownie połknęłam, ponieważ autorka tak umiejętnie opowiada historię, że nie da się przestać myśleć co dalej? Kto zabił? Kto jest postacią pozytywną, a kto negatywną?
Ja do pytań dołączę jedno: kto jest kto? Pod koniec mieszały mi się nazwiska postaci. Nie wiem czy konieczne było wprowadzenie, aż tylu bohaterów? Ich historie wzajemnie się przeplatają. Opowieść każdego z bohaterów, niby o tym samym, pozwala spojrzeć na tą samą sprawę pod innym kątem. Każdy zapamiętał inny, ważny dla niego, szczegół. Ten zabieg pozwala czytelnikowi szerzej spojrzeć na opisane zdarzenia. Jednak ja w pewnym momencie miałam przesyt. A jeszcze do tego doszli bliźniacy… I w połowie książki zaczęłam się mylić, który jest który? Chciałam być mądra i odgadnąć zakończenie – zostałam wyprowadzona w pole.
Historia opisuje zdarzenia z roku 1993 oraz 2013. Wiosna i Wielkanoc 2013 są prawidłowo przedstawione jeśli idzie o pogodę. Pamiętam, że był śnieg – Tośka urodziła się parę tygodni po Wielkanocy. I mocno mnie zastanowiło, czy autorka brała pod uwagę prawdziwe zdarzenia. Czy tylko czerpała?
I nie da się wiele o tej książce napisać, co by nie zdradzić zakończenia. Ja dodam tylko tyle, że zrujnowała moje spojrzenie na policję, prokuraturę i sędziów.
A to dopiero pierwsza część… co będzie dalej?